Rano nie możemy się zebrać- żal mi wyjeżdżać z Le Brusc, bo tradycyjnie polubiłam to miejsce. W zasadzie gdzie nie wyjadę, jest mi dobrze, bo –cytując samą siebie- wakacje to stan umysłu. Aż do Frejus jedziemy autostradą, dalej nalegam by podróżować szosą N98, zwaną Corniche d’Esterel.
To jedna z niewielu rzeczy, które pamiętam z
wakacji na Lazurowym Wybrzeżu 20 lat temu. Ten niewielki masyw górski zbudowany
jest ze starych skał, tych samych, które są „budulcem” gór na Korsyce. Kolor
skał jest pomarańczowy, pięknie mienią się w słońcu, tworząc urokliwe zatoczki
i cyple. Z góry oglądamy wiele ślicznych, dzikich plaż i żałujemy, że nie dane
jest nam dzisiaj się zatrzymać na beztroskie plażowanie. Plan mamy bowiem trochę napięty a podróżowanie wzdłuż
wybrzeża jest urokliwe, ale bardzo powolne.
W Cannes zatrzymujemy się dosłownie na pół godziny. To jedno
z tych miejsc, które wypada zobaczyć i które wręcz gwarantują rozczarowanie.
Miasto nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Od razu kierujemy się na słynny
boulevard de la Croisette, który zdobią wielkie palmy.
Pałac Festiwalowy i Kongresowy wygląda jak bunkier. Być może czerwone
schody robią wrażenie, gdy fotografują się na nich gwiazdy, dziś na pewno nie.
Przed gmachem na bulwarze można zobaczyć wtopione „dłonie”
różnych filmowych gwiazd- jest tam ponoć dłoń Andrzeja Wajdy, ale nie udało się
nam jej odszukać.
Pierwsze co robimy po przyjeździe do Nicei to udajemy się na
Wzgórze Cimes, gdzie znajduje się muzeum Chagalla. Bardzo zależało mi by je
zobaczyć ze względu na jego 17 olbrzymich dzieł cyklu biblijnego.Podobają mi
się barwy, światło, dziecięca naiwność i olbrzymia wyobraźnia Chagalla. Dzieci
dzielnie znoszą kontakt ze sztuką, ale na muzeum Matisse’a już nie dają się
namówić. Nicea to ogólnie miasto muzeów- ma ich zaraz po Paryżu najwięcej we
Francji.
Miasto nas zachwyca! Z jednej strony szerokie ulice i
nadmorskie bulwary z palmami i pięknymi kamienicami. Z drugiej- stara część
Nicei z zamkowym wzgórzem, wąskimi uliczkami, uroczymi placami, małymi
sklepikami, klimatycznymi restauracyjkami. Zatrzymujemy się w jednej z nich na
sympatyczną obiadokolację- bo pora jak
na posiłek francuski dziwaczna- od 14.30 do 19.30 większość restauracji ma
przerwę. Ta jednak jest czynna, reklamuje się jako toskańska, choć udaje nam
się spróbować m.in. słynnej nicejskiej sałatki- z tuńczykiem, anchois, selerem
naciowym, oliwkami, pomidorami i gotowanym jajkiem.
Dziewczyny wymęczone upałem i brakiem połączenia z
internetem marudzą nieco, odpuszczamy więc wizytę w Saint-Paul de Vence, jedej ze słynniejszych village perche, gdzie ostatnie lata życia spędził Marc Chagall.
Chciałam zarezerwować tam nocleg, ale koniec końców mi się nie udało. Nocujemy w oddalonym
dosłownie o 2 minuty autem Villenuve Loubet. Hotelik Perła Riviera zarezerwowany
via booking.com jest całkiem sympatyczny. Oddalony od świata, z pięknym widokiem
i basenem- czego chcieć więcej po paru godzinach spędzonych w aucie?
Przemiły kelner prawi mi komplementy a ja z przyjemnością podtrzymuję
rozmowę- w końcu muszę ćwiczyć francuski-:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz