czwartek, 9 lipca 2015

Dzień szósty. Uroki Le Brusc.


Postanawiamy zostać dziś na miejscu- w końcu mamy wakacje-:) Niestety od rana wieje mistral, morze jest mocno wzburzone i z planów przetestowania stand up paddle nici-:( Miły Francuz twierdzi, że jutro powinna zmienić się pogoda i może zaczną znowu wypożyczać te przedziwne deski, na których balansuje się ciałem i wiosłami próbuje przemieszczać wzdłuż wybrzeża. Przy okazji- wbrew wszelkim stereotypom Francuzi są naprawdę mili! Fakt, próbuję z nimi rozmawiać po francusku ale ci, co znają, chętnie przechodzą na  angielski, często udając, że go rozumieją.Moje mgliste wspomnienia z Paryża mogę schować na szczęście pod poduszkę, choć to prawda- w restauracjach, w biurach turystycznych i ogólnie wszędzie, wszędzie- nie uraczysz napisów po angielsku- język pisany najwyraźniej rządzi się swymi prawami.Radzę sobie całkiem nieźle ku uciesze mojego męża- inwestycje w kursy francuskiego nie poszły na darmo.

Spędzamy zatem iście wakacyjny, przemiły dzień. Od rana w naszej wioseczce odbywa się targ- to lubię najbardziej! Zamknięto główną, przejazdową ulicę, która zamieniła się w wielkie targowisko pełne owoców, aromatycznych oliwek, serów, ciuchów za 10 EUR sztuka, świeżych kwiatów i jedzenia. Obkupujemy się  w specjalności regionu a dziewczyny w przewiewne, białe sukienki. Uwielbiam takie klimaty!








Najpierw Zuza szaleje na "naszej" plaży, ćwicząc akrobatyczne figury:






Po południu korzystamy z rekomendacji naszego hosta Isabelle i wybieramy się na spacer przez Parc du Mont Salva ( śliczna promenada otoczona drzewkami oliwnymi i dębami ) aż do wyspy Gaou, na którą można dostać się pieszo przez most. Został tam utworzony rezerwat , który chroni lagunę Le Brusc wraz z jej florą i fauną. Prześliczne miejsce!

















Przeczytałam gdzieś ( chyba napisał to Mayle?), że "cykady to urzędowy owad Prowansji".Wypromowanie tego głośnego paskudztwa, które na Bałkanach nie pozwalało mi spać i zagłuszało każdą muzykę jako symbolu, którego wizerunek drukuje się na obrazkach, naczyniach i tkaninach, to dowód na znakomite zdolności marketingowe Francuzów. Sama zakupiłam dziś drewnianą podobiznę cigales ( wy.sigal),z pozytwką- będę zimą przywoływać prowansalskie wspomnienia.





Z wysp Gaou można wrócić do "centrum" miasteczka ładną, nadmorską promenadą:








Wieczorem udajemy się na pożegnalną kolację do najlepszej restauracji w wiosce ( okazuje się, że w całym regionie)- to ponownie rekomendacja Isabelle. Nasz host Isabelle to kobieta- widmo- jest z nami w ciągłym kontakcie, piszemy do siebie maile i wiadomości, rozmawiamy przez telefon, ale niestety nie mieliśmy okazji poznać się osobiście. Jej rady są jednak bezcenne a krótki przewodnik, który umieściła na swojej stronie airbnb niezwykle przydatny.

Restauracja Rivera III okazuje się drogim, ale obsypanym nagrodami miejscem na kulinarnej mapie Francji. Jako jedna z kilku w całym regionie znalazła się w przewodniku Annuaire National Des Adherents 2015, wydawanym przez Francuskie Stowarzyszenie Restauratorów ( jeśli dobrze przetłumaczyłam nazwę przewodnika,który podarował mi kelner). Obawiam się, że wystraszył się naszej przedziwnej rodzinki- w oczekiwaniu na danie główne opowiadałam właśnie Maciejowi i dzieciom historię słynnego szefa kuchni Bernarda Loiseau, który w obawie przed zabraniem jego restauracji gwiazdki Michelina popełnił samobójstwo. Mała książeczka Piotra Kraśko jest czerwona i zawiera wiele zdjęć z oryginalnego, historycznego przewodnika Michelin- chyba to spowodowało respekt kelnera i podarowanie mi kontr-przewodnika z wyróżnieniem ich restauracji Rivera III.
Kolacja to oczywiście przerost formy nad treścią- stanowczo nie jesteśmy fanami nouvelle cuisine. Coś z pomidorów- będące pomidorową pianą, miniaturowe warzywa zdobiące doradę. Dziewczynom smakowała na szczęcie wołowina i zjadły wszystko. Jak dla mnie- najlepsze było różowe, prowansalskie wino.
Od jutra jak więkoszość Francuzów i turystów żywimy się zestawami muli z frytkami i innymi typu "formule".












1 komentarz: