środa, 8 lipca 2015

Dzień piąty.Śladami żandarma w Saint-Tropez i Paula Cezanne'a w Aix-en-Provence.


Polka z plaży ostrzegała, że żeby znaleźć miejsce do zaparkowania w Saint-Tropez, należałoby wyjechać tam o 4 rano.Dobrze, że tej akurat rady nie wzięłam sobie do serca. W efekcie wyjechaliśmy po śniadaniu, dopiero koło 11.00. Uwielbiam te nasze poranne rytuały- schodzę z Zuzą na dół budynku, gdzie znajduje się niewielka boulangerie, kupujemy bagietki, brioszki, croisanty i inne francuskie pyszności. Zuza chodziłaby sama, ale jest faktycznie problem, by się dogadać.Maciuś przygotowuje włoską kawę i tak sobie celebrujemy śniadanie na naszej werandzie z widokiem na morze i nawet perspektywa korków na wjeździe do Saint -Tropez nie skłoniła nas do zmiany tych wakacyjnych przyzwyczajeń.

W efekcie docieramy do tego najbardziej snobistycznego miasteczka na całym Lazurowym Wybrzeżu koło 13.00, gdy żar leje się z nieba a temperatura przekracza 39 stopni. Nie ma problemów z parkowaniem, choć faktycznie olbrzymi parking zlokalizowany w okolicach portu jest prawie pełen. Mgliście przypominam sobie to miasteczko Brigitte Bardot i Luisa de Funes'a. 20 lat temu było to miasto bogatych i starych- zapamiętałam mężczyzn ubranych w białe spodnie i koszule, sączących wino na swoich jachtach, malarzy malujących portrety na nabrzeżu. Dziś wygląda to zupełnie inaczej, choć nadal w porcie cumują piękne jachty a raczej olbrzymie łodzie motorowe.










 Miasteczko jest jednak pełne turystów, rodzin z dziećmi i młodych ludzi z aparatami fotograficznymi w rękach.Przez moment czuję się jak w Starym Browarze, bo w centralnym miejscu w porcie znajduje się kilka rzeźb Mitoraja.




Uciekając przed upałem udaje nam się znaleźć sympatyczną knajpkę na bocznej uliczce i zjeść dobry lunch. Jedna kulinarna uwaga: gdy w menu znajduje się ryba opisana jako "roti" ( powinien być daszek nad o-:) to jeśli nie chce się konsumować jej na pół surowej, pewnie trzeba to wyraźnie zaznaczyć- wczoraj mój miecznik był prawie surowy a dziś łososie dziewczynek- poprosiłam panią o dosmażenie, ale chyba nie było to w najlepszym guście- pani powiedziała, że tak ją właśnie serwują, choć ostatecznie spełniła moją prośbę.









Myślę, że będąc na Lazurowym Wybrzeżu, trzeba jednak odwiedzić Saint-Tropez, choć raz w życiu zobaczyć słynny port, pospacerować po małych uliczkach- ciężko wyobrazić sobie, że kiedyś była to osada rybacka, głównie za sprawą ilości przebywających tu turystów.
Z ulgą uciekamy więc i  nabieramy sił do dalszego zwiedzania w klimatyzowanym samochodzie.
 Kolejny cel na dzisiaj to historyczna stolica Prowansji- Aix-en-Provence.
Cóż to za przepiękne miasto! Całkiem spore, bo liczące ok. 135 tys. mieszkańców ( czyli tyle mniej więcej co Heidelberg), zielone, z przepiękną i rozległą starówką, pełną zabytkowych kamienic, wspaniałych rezydencji zamożnych mieszczan z XVII i XVIII w., fontann i ekskluzywnych sklepów. To tu większość życia spędził Paul Cezanne- ostatecznie odpuszczamy zwiedzanie atelier artysty, ale i tak jest obecny w Aix na każdym kroku- reprodukcje jego obrazów zdobią korytarze podziemnych parkingów i bilboardy.










Wrażenie robi też słynna cours Mirabeau- szeroka i ruchliwa aleja w centrum starego miasta, którą ocieniają wysokie platany, tworząc przedziwny tunel. Francuzi uważają, że to najpiękniejsza aleja Europy ( co kraj i przewodnik to mamy najpiękniejszą aleję i najgłębszy kanion-:)




Nawet jeśli to ostatnie jest lekko naciągane, to faktycznie Aix-en-Provance jest ślicznym, klimatycznym miastem, do którego z wielką przyjemnością wybrałabym się kiedyś na dłużej.

Wisienką na torcie okazuje się wizyta w wiosce Le Castellet. Polka z plaży nalegała byśmy wybrali się tam na kolację.Wioseczka położona jest na wzgórzu w regionie Var, 20 km od wybrzeża ( droga w kierunku Aix).Dostać się tam można tylko przez dwie bramy w XIII- wiecznych murach obronnych. Na dole znajdują się parkingi, trzeba zebrać resztę sił i wspiąć się po schodach prowadzących do feudalnego zamku. Warto!
Dziewczyny twierdzą, że Le Castellet przypomina chorwacki Hum ( najmniejsze miasto na świecie) i inne chorwackie średniowieczne miasta- i mają sporo racji. Wioseczka jest jednak urocza, pełna malutkich sklepików z rękodziełem i pamiątkami i sympatycznych knajpek. Cudownie kończymy dzień w jednej z lokalnych brasserie.









Po powrocie do Le Brusc okazuje się, że dziś Morze Śródziemne spłatało nam figla i rozpętało wszystkie swe moce- można poskakać na falach jak na Bałtyku....



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz